Porzuciliśmy etat, by rozwinąć skrzydła!

 

Co mówią nasi znajomi? Że teraz mamy dużo więcej wolnego czasu no i oczywiście zarabiamy miliony! A, i że wszystko możemy odpisać od podatku. No i że pewnie lada moment pobudujemy domy a nasze dzieci będą się kształciły w prywatnych szkołach.

A jak jest naprawdę? Od półtorej roku pracujemy minimum 12 godzin na dobę. Zajmujemy się w firmie wszystkim: od zakupu papieru do drukarki, poprzez kontakty z podwykonawcami i spotkania z klientami aż po planowanie i kreowanie ogólnopolskich kampanii marketingowych. W chwilę musieliśmy posiąść wiedzę z zakresu księgowości, finansowania, podatków choć nasza firma nie świadczy takich usług.

 

Wzgardzić etatem?! Co za bzdury!
Dlaczego więc porzuciliśmy ciepłe posady w jednej z większych trójmiejskich firm? Zrezygnowaliśmy z pracy na etacie i comiesięcznej, regularnie wypłacanej pensji? Z ośmiogodzinnego dnia pracy i płatnych nadgodzin? Oszaleliśmy? A może musieliśmy się zwolnić, bo zawaliliśmy projekty? Nie. To była nasza świadoma i przemyślana decyzja. Pracowaliśmy w tym miejscu kilka lat, awansowaliśmy i dostawaliśmy podwyżki. Z każdym rokiem jednak działania właścicieli firmy coraz bardziej rozmijały się z naszymi oczekiwaniami i wartościami. Permanentne zwolnienia i strach wśród pracowników. Nieuzasadnione zawieszanie projektów. Uruchamianie przedsięwzięć bardzo kosztownych bez analizy rynku i potencjalnego ryzyka. No i niezdrowa konkurencja między szefami działów oraz ich coraz bardziej widoczna niekompetencja. Oczywiście jej konsekwencje ponosili szeregowi pracownicy i to oni lądowali na dywaniku u prezesa. Bo ich szefowi łatwiej było wmanewrować w źle wykonane zadanie swojego pracownika, niż samemu przyznać się przed prezesem do błędu. 
Z czasem zabrakło też dla nas w tej firmie miejsca do rozwoju. Błażej mówi, że to tak, jak… za przeproszeniem z krową, wypasaną ciągle w tym samym miejscu. W końcu zje całą rosnącą tam trawę. Myśmy też tę trawę w całości wygryźli! Śmiejemy się, że musieliśmy sobie znaleźć inne pastwisko :-) I choć jest na nim nieco trudniej, teren jest wyboisty i pełno na nim różnego rodzaju pułapek, to jest ono nieograniczone! Można szaleć, jeśli tylko ma się pomysły i energię. To dlatego zdecydowaliśmy się założyć spółkę i działać w marketingu na własny rachunek. Zwłaszcza, że tutaj możemy nie tylko pochłaniać trawę ale i ją siać! No i nikt nam jej celowo nie depcze!

Bez intryg i układów
Codziennie uczymy się nowych rzeczy, wszystko zależy od nas. Wszystko — czyli i sukces i porażka. Bierzemy odpowiedzialność za każdy swój ruch — uczymy się na własnych błędach i świętujemy swoje osiągnięcia. Cieszymy się, gdy przeprowadzona przez nas kampania marketingowa zwiększa obrót naszym klientom. Jesteśmy świadomi tego, że nasze potknięcie to konkretne straty finansowe firm, które obsługujemy. I nie chcemy do tego dopuścić.
 Mamy niepowtarzalną możliwość wcielania w życie nawet najbardziej dziwnych pomysłów. Nie ogranicza nas decyzja naszego przełożonego czy aktualnie panujące układy w firmie. Ufamy sobie i czerpiemy radość z tego, co robimy. Wiemy, że nikt nie będzie intrygował i że każde z nas da z siebie wszystko w każdym zadaniu. Szanujemy siebie, swoje pomysły i naszych klientów. A, oczywiście że możemy przychodzić do pracy nawet na godzinę 10.00 i nikt nie notuje naszych spóźnień. Nie musi. Pracujemy dla siebie i to przede wszystkim samych siebie nie chcemy zawieść. Bo rozliczamy się z efektów, czego zazwyczaj na etacie nie ma. I dlatego jako przedsiębiorcy możemy zarabiać więcej… ryzykując więcej.

Zobacz więcej artykułów na blogu
Obserwuj

Dodaj komentarz